Egzystowaliśmy. Bo nie można nazwać
tego życiem. Ciągle pamiętam Twój telefon. Pamiętam Twój
zrozpaczony głos i te przeklęte słowa : „Antoś. Operują go.
Mówią,że ma małe szanse. Przyjeżdżaj jak najszybciej.”
Przyjechałam do szpitala błyskawicznie. Siedziałeś na krzesełku.
I właśnie wtedy poczułam,że przestałeś się dla mnie liczyć.
Nie obchodziło mnie to ,jak się czujesz. Jedyne co liczyło się w
tamtym momencie, to On. Nasz dwuletni chłopczyk. Nasza największa
miłość.
Każdej nocy mam ten sam koszmar.
Ciągle śnią mi się Twoje słowa. Budzę się roztrzęsiona.
Dławię się łzami.
-Rozumiem ,chodź tutaj. - i znowu
przyciągasz mnie do siebie.
Gładzisz dłońmi moje ramiona. Nie
mówisz nic więcej .Wiem,że nie potrafisz.
Powoli się uspokajam. Gdy myślisz,że
zasypiam; wstajesz z łóżka i idziesz do łazienki. Płaczesz.
A ja nie reaguję. Dopiero gdy słyszę
,że coś się rozbiło,biegnę do łazienki.
Siedzisz na podłodze ,a wokół Ciebie
pełno jest szkła.
-Jutro posprzątam. Wstań.Proszę ,Bartuś.-
mówię łamiącym się głosem i podaję Ci dłoń
Idziemy do sypialni . Siadamy na łóżku.
Oboje wiemy,że przyszedł najwyższy czas na rozmowę. Rozmowę,która
chyba i tak nie jest w stanie złamać naszych serc jeszcze bardziej.
♥
Dziękuję. Ogromnie,ogromnie dziękuję.
Rozdziały będą króciutkie,bo doskonale wiecie,że nie umiem "pisać" czegoś dłuższego .
Postaram się,aby było jak najwięcej emocji.A jeśli one się pojawią ,nie przejmujcie się , będziemy płakać razem ;)
Wasza lukrecja.